Mogę kłamać sama przed sobą, udawać, że nie da się mnie tak łatwo zranić. Jednak wszystko zawsze wypłynie na wierzch, zwłaszcza, że chodzę bez skóry. Dlatego tak łatwo wniknąć we mnie, prosto do najcieplejszego miejsca. Nie trzeba szukać wejścia w porach, otwartych nodrzach, źrenicy oka. Pozwalam przyjść i zostać w samym środku. Bez komplikacji i bez starań. Nie mam skóry, która by mnie chroniła. Bo nigdy nie czułam, że potrzebowałabym ochrony.
Moja siła nie polega na tym, że jestem kuloodporna, jak mawia A.. Zranienia, oparzenia, silniejsze niż ktokolwiek by się spodziewał, na żywej, czerwonej tkance zamiast na białym płacie ochronnego naskórka.
Noszę inny sekret. Potrafię zaopiekować się swoim własnym bólem jak mało kto. Czekać cierpliwie, dając się kąsać, nie krzyczeć, nie unosić się pomimo małych ugryzień ostrych zębów. Siedzieć w bezruchu, by nie płoszyć, nawet gdy ścierpną nogi w lotosie.
Noszę w piersi dwa serca, odkryłam ten fakt niedawno. Pod mostkiem bije to, które dostaje świat. Głębiej w klatce żeber ukrywa się to dla mnie samej. To, do któego mogę sięgać, gdy to położone płyciej zmęczy się tak, że chciałoby stanąć. Czasem myślę, że to serce dostałam w spadku po przyjacielu, którego serce stanęło przedwcześnie. Jego kredyt ciepła przelał się na mnie. Czasem myślę, że to cudze zasługi. Zapominając, że wszystko, co w sobie mam, płynie ze mnie.
Nadchodzi burza. Przeminie. Znów będzie spokój. Nadejdzie kolejna. Światło, ciemność, światło. Kolejne zasiane nasiona i umierające drzewa.
Nie trzeba uciekać przed burzami. Można je przeczekać. W bezruchu.
W sercu cyklonu zawsze jesteśmy sami. Płynie z tego nie smutek, a jakaś pociecha.
Reposted from hormeza